Cud – takim słowem można określić to co działo się we wrześniu 2011r.  Dwa niesamowite powroty (Rays i Cardinals) do walki o play-off i dwie wielkie porażki (Red Sox i Braves). Chciałbym Wam przybliżyć trochę atmosferę walki o Wild Card pomiędzy Tampa Bay Rays a Boston Red Sox, dlatego, że to co się wtedy działo każdy kibic MLB będzie pamiętał przez długie lata.

Strasznie fajne i sprawiedliwe w lidze MLB jest to, że do play-off awansują tylko zwycięzcy każdej dywizji + jedna drużyna z najlepszym bilansem spośród pozostałych w danej lidze na zasadzie tzw. „dzikiej karty”, inaczej niż np. w lidze NBA, gdzie nawet 8 drużyna w konferencji wchodzi do play-off i ma szansę walczyć o mistrzostwo. 1 września 2011r strata Rays’ów do Red Sox’ów wynosiła aż 9 meczów i nawet ja, zagorzały fan drużyny z Florydy nie myślałem, że zobaczę ich w rozgrywkach posezonowych. Kalendarze obu drużyn przewidywały mecze m.in. z Toronto Blue Jays i Baltimore Orioles, którzy lekko mówiąc dołowali oraz z Yankeesami (późniejszymi zwycięzcami dywizji) i między sobą (aż 7 spotkań). Boston z ogromnym budżetem wynoszącym 161 mln $ kontra Tampa Bay – 42 mln $, Dawid kontra Goliat. A jednak i tym razem słabszy wyszedł zwycięsko.

Po pierwszych meczach września i bilansach 4-3 (TBR) i 2-6 (BRS) pojawiła się iskierka nadziei przed bezpośrednimi pojedynkami. Rays grali koncertowo, szczególnie trójka Longoria-Upton-Kotchman i pokazali swoją siłę wygrywając z Bostonem 6 z 7 pojedynków, grając tym samym na nosie Carl’owi Crawford’owi, który przed sezonem odszedł właśnie z drużyny z St. Petersburg’a do Czerwonych Skarpet. Nadszedł ostatni dzień sezonu (28.09), Tampa z bilansem 4-0 w ostatnich meczach przy 2-2 Bostonu zrównali się w liczbie zwycięstw i porażek (90-71). To co działo się tego dnia nie da się opisać dokładnie słowami, to trzeba zobaczyć. Red Sox grało z Orioles, a Rays z Yankees. 1,5h opóźnienie w meczu z powodu deszczu w Baltimore spowodowało, że obydwa spotkania kończyły się mniej więcej o tej samej porze. Po ośmiu inning’ach Boston wygrywał 3:2 a Rays po siedmiu przegrywało 0:7 (Grand Slam zaliczył Mark Teixeira). To już koniec, po takim pięknym pościgu przez cały miesiąc zabraknie paliwa, nie dojedziemy do mety zwanej play-off – to myśli, które przebiegały przez głowy kibiców Rays’ów. Nic bardziej mylnego, 6 pkt zdobytych w 8 inningu, w tym home run Longorii za 3 pkt przy 2 outach oraz home run Dan Johnson’a w 9 inningu również przy 2 outach dało remis 7:7 i konieczność rozgrywania dodatkowych sesji. Tymczasem Orioles, którym już na niczym nie zależało nie złożyli broni i po niesamowitej końcówce zdobyli 2 pkt w 9 inningu pokonując Boston 4:3. Gdy zakończył się ten mecz, w Tropicana Field trwał już 12 inning i do wybijania podszedł właśnie Evan Longoria. Przy 1-1 count na tablicy wyników pojawił się komunikat, że Red Sox przegrali 3:4, kibice wstali z miejsc i zaczęli krzyczeć do Evan’a. Wszyscy zrozumieli przed jaką szansą stoją i że mogą na stałe zapisać się w historii baseball’a. A co zrobił Longoria? Przy czwartym pitch’u Scott’a Proctor’a posłał piłkę w trybuny (drugi raz w tym meczu) stając się absolutnym bohaterem tego wieczora. Na stadionie zapanował istny szał radości, a zawodnicy Bostonu obserwujący tę końcówkę w tv nie mogli uwierzyć w to co właśnie się stało. Tak jak i my, siedzący przed monitorem, skaczący ze szczęścia byliśmy tego świadkami, nikt nam tego nie odbierze…to jest właśnie baseball.

Can’t wait for 2013 season.

 

Autor: Przemek Grądzki

 Tylko zalogowani użytkownicy mogą brać udział w dyskusji na portalu mlb.com.pl. Zaloguj się